dla ciebie amulet na szczęście
z myśli utkany
ogrzany sercem
dla oczu
aby wciąż się śmiały
nie bały niczego
w ciemności wytrwały
/ Marzi - " Roześmiane oczy " /
W poprzednim moim poście "byłem" w południowo- wschodnim Kamerunie w lasach, tuż przy granicy z Kongiem, gdzie spotkałem ludzi lasu z plemienia Baka - Pigmejów. Dzisiaj przemieszczam się na północ, poza granicę tropikalnych lasów, w okolice miasta Betare Oya. Lasy pozostały za nami, jesteśmy w strefie przejściowej między lasami a sawanną. To już nie lasy, ale jeszcze nie sawanna jaką znamy ze zdjęc czy filmów.
Tutaj spotkałem inne, bardzo charakterystyczne, też koczownicze plemię - ludzi Bororo. Ludzie tego plemienia mają uśmiechnięte oczy. tak ja ich odbierałem i stąd tytuł dzisiejszego postu.
Bogactwem Bororo są krowy i to właśnie one decydują o tym gdzie się przemieszczają całe rodziny ze swoimi stadami i całym dobytkiem szukając pokarmu i wody. W porze deszczowej przemieszczają się na północ, w głąb sawanny, gdzie są lepsze warunki do wypasu krów. W porze suchej wracają na południe, bliżej lasów, gdzie jest więcej wilgoci. To tu, bardziej na południu, jako że była pora sucha, spotkałem tych ciekawych ludzi.
Kiedyś jako chłopiec pasłem krowy. Teraz patrząc na tę krówkę ze zdjęcia, widzę, że byłem lepszym pastuchem, nasza kalina nigdy nie była tak wychudzona, no może tylko rogi miała zdecydowanie mniejsze.
Bororo powoli przyzwyczajają się do osiadłego trybu życia. Niektóre rodziny budują już domy, w których mieszkają, wracając w porze suchej z sawanny. Ich domy są inne niż w lasach. Są przede wszystkim okrągłe, o wysokim, krytym strzechą dachu. Drewniany szkielet ścian jest albo oblepiony gliną, albo opleciony liśćmi palmowymi.
Wnętrze domu jest jak na afrykańskie warunki bardzo czyste, schludne. Gliniana polepa zawsze zamieciona i często leży na niej, zwłaszcza w części sypialnej, pleciony kilim. Tak, w tym domu, który nie jest podzielony na izby, jest jedno pomieszczenie, ale jest część sypialna i jest część gospodarcza. Sypialnia to łoże pod ozdobnym baldachimem i kilim na podłodze. W części gospodarczej znajdują się różne potrzebne w domu przedmioty jak zapasowe garnki, kosze na żywność, narzędzia. Napisałem zapasowe garnki, bo cała kuchnia z całym wyposażeniem jest na zewnątrz. Jeżeli już o garnkach to jeszcze ciekawostka. Każda pani domu posiada komplet kolorowych, emaliowanych garnków, których nie używa. To jej majątek. Stoją ładnie ułożone w piramidę, są ozdobą jej domu.
Jej domu, a dlaczego nie ich domu ?
Bororo są muzułmanami. Taki pan Bororo może mieć kilka żon i tak ma. Każda żona ma swój domek, ze swoimi garnkami. Pan Bororo też ma swój domek. Dobre.
Spotkałem się z tym, że kameruńscy budowlańcy potrafią połączyć dwie krokwie w kalenicy dachu, ale przy dachu namiotowym, gdzie spotyka się kilka krokwi gubią się. Bororo w stożkowym dachu łączą wiele żerdzi. Mają na to ciekawy sposób. Każda żerdź przywiązywana jest do splecionego z grubej liany koła i kłopot z połączeniem wielu żerdzi mamy z głowy, a nad naszymi głowami wisi "aureolka".
Powiedziałem, że Bororo przyzwyczajają się do osiadłego trybu życia, budują domy. Tak, bardzo powoli zmieniają się. Budują domy, ale to nie oznacza, że osiedlają się w mieście czy wiosce. Ich domy - rodzina ma kilka domów, są w pobliżu miasta, ale to w pobliżu, oznacza czasem kilka kilometrów.
Nasz pan Bororo - nie zapamiętałem jego imienia, ma swój okrągły dom w którym siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Siedzieliśmy na podłodze wyścielonej kilimem - nie ma tu krzeseł, stołków. Poza pięknym łożem, półką czy stolikiem na naczynia i kilimem na podłodze, nie ma tu właściwie żadnego innego sprzętu. Siedzieliśmy i nawzajem wypytywaliśmy się, zaspokajaliśmy swoją ciekawość.
Mnie najbardziej interesowały rodzina, religia, edukacja. Czy pan Bororo wszystko szczerze mi chciał powiedzieć, nie wiem, mam co do tego spore wątpliwości. A w ogóle nasza rozmowa wyglądała bardzo ciekawie. Ja jako "poliglota" musiałem rozmawiać przy pomocy dwu tłumaczy. Siostra Immaculata moje pytania tłumaczyła na francuski, a miejscowy człowiek z francuskiego na język Bororo, pan Bororo, znający tylko swój plemienny język, słuchał i udzielał odpowiedzi. Odpowiedź szła tą samą drogą tylko w odwrotnym kierunku. Męczyliśmy się strasznie, bo nasz drugi tłumacz znał francuski niewiele lepiej ode mnie.
Po zakończeniu wywiadu pan Bororo zgodził się na zdjęcia. Dzieci, które czekały na zewnątrz domu też chciały pozować, ale nie dostały zgody. Ustaliliśmy, że zrobimy zdjęcie panu Bororo z żonami.
Z rozmowy wynikało, że pan Bororo ma trzy żony, jedna bezdzietna, a dwie urodziły mu kilkanaście dzieci. Na zdjęciu żony siedzą. Do dzisiaj nie wiem kim jest ta młoda niewiasta, która z dzieciątkiem stoi, a miała pozwolenie na pozowanie do zdjęcia. Ta moja niewiedza nie przeszkodziła mi w tym, by później pstryknąć sobie z nią zdjęcie.
W czasie naszej rozmowy wszystkie dzieci tłoczyły się przy wejściu do domu, ale żadne nie wchodziło, chciały nas tylko obserwować. Ich mamy, a żony naszego pana Bororo były w pobliżu, ale niewidoczne.
Ludzie Bororo, koczowniczy lud, wyznają islam, który pozwala im mieć kilka żon. Ta ilość, może w drugiej kolejności świadczy o bogactwie danego człowieka. W drugiej kolejności, bo dla Bororo bogactwo to ilość krów. Taki mąż musi zapewnić każdej żonie samodzielny dom, w którym mieszka ona ze swoimi dziećmi, musi kupić żonie wspomniany wcześniej komplet emaliowanych garnków oraz biżuterię. Każda kobieta jak również dziewczynka ozdobiona jest na co dzień kolorowymi naszyjnikami, kolczykami, również w nosie, bransoletami, a to wszystko kosztuje.
Nie dowiedzieliśmy się tego na miejscu, ale doczytałem to później. Kiedy w czasie przeganiania stada krów kobieta zaczyna rodzic, zostawia się ją samą, ale przywiązuje się przy niej do drzewa krowę, by po urodzeniu dziecka matka miała dostęp do mleka, miała się czym pożywić. Kobieta z dzieckiem i krową ma potem dogonić całe stado. Gdyby matka w czasie porodu zmarła, a może się to zdarzyć, bo przecież nie ma żadnej pomocy, to ktoś kto zmarłą znajdzie ma ją pochować i wtedy pozostawiona krowa jest jego.
Pytaliśmy jak te kilkanaście (na razie) dzieci pana Bororo zdobywają wykształcenie, czy chodzą do szkoły. Nie, dzieci do szkoły nie chodzą, a ich edukacją zajmuje się ojciec, Pan Bororo. Dzieci, a właściwie tylko chłopcy uczeni są czytania, pisania i modlitwy. Na pytanie czy dzieci mają jakieś podręczniki, pomoce, pan Bororo wyciągnął spod swojego łoża drewnianą zapisaną tabliczkę i drugą czystą. To są wszystkie pomoce szkolne ucznia. Ta zapisana tabliczka służy do nauki czytania, a na czystej można pisać zrobionym z popiołu atramentem przy pomocy drewnianego patyczka. Pan Bororo zademonstrował nam jak robi się atrament, przygotował patyczek i uczył nas pisać.
Nie wiem dlaczego, ale ta zapisana tabliczka bardzo mnie zainteresowała, chciałem ją kupić, proponowałem cenę, targowałem się dosyć długo, ale nic z tego, pan Bororo kilkakrotnie powtarzał mi, że interesująca mnie tabliczka nie jest do sprzedania.
Kiedy się żegnaliśmy już było ciemno. Byłem przy samochodzie, gdy pan Bororo podbiegł do mnie. Pod chałatem miał schowaną co prawda inna, ale "moją" tabliczkę, odliczyłem proponowaną wcześniej kwotę i tabliczka jest moja.
Wszystko się później wyjaśniło. Na tabliczce zapisane są muzułmańskie prawdy wiary, a tego niewiernym nie wolno sprzedać. Kiedy zrobiło się ciemno Allach już nic nie widział, a zaproponowana kwota kusiła, oj kusiła.
Wspomniałem wcześniej, że w czasie naszej rozmowy dzieci tłoczyły się przy wejściu do domu, ale o dzieciach w następnym poście.
Tutaj spotkałem inne, bardzo charakterystyczne, też koczownicze plemię - ludzi Bororo. Ludzie tego plemienia mają uśmiechnięte oczy. tak ja ich odbierałem i stąd tytuł dzisiejszego postu.
Bogactwem Bororo są krowy i to właśnie one decydują o tym gdzie się przemieszczają całe rodziny ze swoimi stadami i całym dobytkiem szukając pokarmu i wody. W porze deszczowej przemieszczają się na północ, w głąb sawanny, gdzie są lepsze warunki do wypasu krów. W porze suchej wracają na południe, bliżej lasów, gdzie jest więcej wilgoci. To tu, bardziej na południu, jako że była pora sucha, spotkałem tych ciekawych ludzi.
wypas krów :
Kiedyś jako chłopiec pasłem krowy. Teraz patrząc na tę krówkę ze zdjęcia, widzę, że byłem lepszym pastuchem, nasza kalina nigdy nie była tak wychudzona, no może tylko rogi miała zdecydowanie mniejsze.
Bororo powoli przyzwyczajają się do osiadłego trybu życia. Niektóre rodziny budują już domy, w których mieszkają, wracając w porze suchej z sawanny. Ich domy są inne niż w lasach. Są przede wszystkim okrągłe, o wysokim, krytym strzechą dachu. Drewniany szkielet ścian jest albo oblepiony gliną, albo opleciony liśćmi palmowymi.
domek Bororo :
Wnętrze domu jest jak na afrykańskie warunki bardzo czyste, schludne. Gliniana polepa zawsze zamieciona i często leży na niej, zwłaszcza w części sypialnej, pleciony kilim. Tak, w tym domu, który nie jest podzielony na izby, jest jedno pomieszczenie, ale jest część sypialna i jest część gospodarcza. Sypialnia to łoże pod ozdobnym baldachimem i kilim na podłodze. W części gospodarczej znajdują się różne potrzebne w domu przedmioty jak zapasowe garnki, kosze na żywność, narzędzia. Napisałem zapasowe garnki, bo cała kuchnia z całym wyposażeniem jest na zewnątrz. Jeżeli już o garnkach to jeszcze ciekawostka. Każda pani domu posiada komplet kolorowych, emaliowanych garnków, których nie używa. To jej majątek. Stoją ładnie ułożone w piramidę, są ozdobą jej domu.
Jej domu, a dlaczego nie ich domu ?
Bororo są muzułmanami. Taki pan Bororo może mieć kilka żon i tak ma. Każda żona ma swój domek, ze swoimi garnkami. Pan Bororo też ma swój domek. Dobre.
domowe gospodarstwo Bororo :
to jest ta cześć gospodarcza domu :
konstrukcja dachu :
Spotkałem się z tym, że kameruńscy budowlańcy potrafią połączyć dwie krokwie w kalenicy dachu, ale przy dachu namiotowym, gdzie spotyka się kilka krokwi gubią się. Bororo w stożkowym dachu łączą wiele żerdzi. Mają na to ciekawy sposób. Każda żerdź przywiązywana jest do splecionego z grubej liany koła i kłopot z połączeniem wielu żerdzi mamy z głowy, a nad naszymi głowami wisi "aureolka".
Powiedziałem, że Bororo przyzwyczajają się do osiadłego trybu życia, budują domy. Tak, bardzo powoli zmieniają się. Budują domy, ale to nie oznacza, że osiedlają się w mieście czy wiosce. Ich domy - rodzina ma kilka domów, są w pobliżu miasta, ale to w pobliżu, oznacza czasem kilka kilometrów.
Nasz pan Bororo - nie zapamiętałem jego imienia, ma swój okrągły dom w którym siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Siedzieliśmy na podłodze wyścielonej kilimem - nie ma tu krzeseł, stołków. Poza pięknym łożem, półką czy stolikiem na naczynia i kilimem na podłodze, nie ma tu właściwie żadnego innego sprzętu. Siedzieliśmy i nawzajem wypytywaliśmy się, zaspokajaliśmy swoją ciekawość.
Mnie najbardziej interesowały rodzina, religia, edukacja. Czy pan Bororo wszystko szczerze mi chciał powiedzieć, nie wiem, mam co do tego spore wątpliwości. A w ogóle nasza rozmowa wyglądała bardzo ciekawie. Ja jako "poliglota" musiałem rozmawiać przy pomocy dwu tłumaczy. Siostra Immaculata moje pytania tłumaczyła na francuski, a miejscowy człowiek z francuskiego na język Bororo, pan Bororo, znający tylko swój plemienny język, słuchał i udzielał odpowiedzi. Odpowiedź szła tą samą drogą tylko w odwrotnym kierunku. Męczyliśmy się strasznie, bo nasz drugi tłumacz znał francuski niewiele lepiej ode mnie.
Po zakończeniu wywiadu pan Bororo zgodził się na zdjęcia. Dzieci, które czekały na zewnątrz domu też chciały pozować, ale nie dostały zgody. Ustaliliśmy, że zrobimy zdjęcie panu Bororo z żonami.
pan Bororo w swoim domu :
pan Bororo z żonami
Z rozmowy wynikało, że pan Bororo ma trzy żony, jedna bezdzietna, a dwie urodziły mu kilkanaście dzieci. Na zdjęciu żony siedzą. Do dzisiaj nie wiem kim jest ta młoda niewiasta, która z dzieciątkiem stoi, a miała pozwolenie na pozowanie do zdjęcia. Ta moja niewiedza nie przeszkodziła mi w tym, by później pstryknąć sobie z nią zdjęcie.
ładna para ?
W czasie naszej rozmowy wszystkie dzieci tłoczyły się przy wejściu do domu, ale żadne nie wchodziło, chciały nas tylko obserwować. Ich mamy, a żony naszego pana Bororo były w pobliżu, ale niewidoczne.
Ludzie Bororo, koczowniczy lud, wyznają islam, który pozwala im mieć kilka żon. Ta ilość, może w drugiej kolejności świadczy o bogactwie danego człowieka. W drugiej kolejności, bo dla Bororo bogactwo to ilość krów. Taki mąż musi zapewnić każdej żonie samodzielny dom, w którym mieszka ona ze swoimi dziećmi, musi kupić żonie wspomniany wcześniej komplet emaliowanych garnków oraz biżuterię. Każda kobieta jak również dziewczynka ozdobiona jest na co dzień kolorowymi naszyjnikami, kolczykami, również w nosie, bransoletami, a to wszystko kosztuje.
portreciki trójki żon pana Bororo :
Nie dowiedzieliśmy się tego na miejscu, ale doczytałem to później. Kiedy w czasie przeganiania stada krów kobieta zaczyna rodzic, zostawia się ją samą, ale przywiązuje się przy niej do drzewa krowę, by po urodzeniu dziecka matka miała dostęp do mleka, miała się czym pożywić. Kobieta z dzieckiem i krową ma potem dogonić całe stado. Gdyby matka w czasie porodu zmarła, a może się to zdarzyć, bo przecież nie ma żadnej pomocy, to ktoś kto zmarłą znajdzie ma ją pochować i wtedy pozostawiona krowa jest jego.
Pytaliśmy jak te kilkanaście (na razie) dzieci pana Bororo zdobywają wykształcenie, czy chodzą do szkoły. Nie, dzieci do szkoły nie chodzą, a ich edukacją zajmuje się ojciec, Pan Bororo. Dzieci, a właściwie tylko chłopcy uczeni są czytania, pisania i modlitwy. Na pytanie czy dzieci mają jakieś podręczniki, pomoce, pan Bororo wyciągnął spod swojego łoża drewnianą zapisaną tabliczkę i drugą czystą. To są wszystkie pomoce szkolne ucznia. Ta zapisana tabliczka służy do nauki czytania, a na czystej można pisać zrobionym z popiołu atramentem przy pomocy drewnianego patyczka. Pan Bororo zademonstrował nam jak robi się atrament, przygotował patyczek i uczył nas pisać.
Nie wiem dlaczego, ale ta zapisana tabliczka bardzo mnie zainteresowała, chciałem ją kupić, proponowałem cenę, targowałem się dosyć długo, ale nic z tego, pan Bororo kilkakrotnie powtarzał mi, że interesująca mnie tabliczka nie jest do sprzedania.
Kiedy się żegnaliśmy już było ciemno. Byłem przy samochodzie, gdy pan Bororo podbiegł do mnie. Pod chałatem miał schowaną co prawda inna, ale "moją" tabliczkę, odliczyłem proponowaną wcześniej kwotę i tabliczka jest moja.
Wszystko się później wyjaśniło. Na tabliczce zapisane są muzułmańskie prawdy wiary, a tego niewiernym nie wolno sprzedać. Kiedy zrobiło się ciemno Allach już nic nie widział, a zaproponowana kwota kusiła, oj kusiła.
lekcja czytania i pisania :
moja tabliczka :
Pana Bororo również interesowało jak my w Polsce mieszkamy. Kiedy zobaczył zdjęcie mojej dziesięcio- piętrowej "wioski", nie był w stanie zrozumieć, że ktoś mieszka nad kimś. Piętra, schody, wielki mieszkalny blok, to wszystko były pojęcia nie do ogarnięcia przez niego, on nigdy nie widział domu piętrowego.
moja wioska :
Wspomniałem wcześniej, że w czasie naszej rozmowy dzieci tłoczyły się przy wejściu do domu, ale o dzieciach w następnym poście.
dzieci zawsze są ciekawe obcego :
Dodam na koniec, że u pana Bororo zrobiłem dużo zdjęć. Już po powrocie do Polski zrobiłem ich wybór i ułożyłem w albumie. Taki foto album około setki zdjęć Jego rodziny miałem okazję przesłać do Betare Oya Poprzez ręce misjonarzy dotarły one do pana Bororo. Podobno było to radosne święto dla całej rodziny. Pewnie do dzisiaj zdjęcia te są rodzinną atrakcją, chyba że, a wszystko to jest możliwe, zjadły je krowy.
" im więcej jeżdżę po tym świecie
tym bardziej jestem skłonny uwierzyć
że rodzina pozostaje jedyną rzeczą,
która liczy się w tym życiu. "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz