niedziela, 6 marca 2016

QUILOTOA


Są ludzie tak szczęśliwi, że o nic nie proszą ...
Są nieba wciąż błękitne, które chmur nie noszą ...
Są lądy nieznające zimy ani jesieni ...
Są rzeki, w których woda szmaragdowa się mieni ...
Są drzewa, których zieleń staje się okrutna ...
Są ptaki kolorowe jak Tycjana płótna ...
Są miasta wiecznie białe, albo wiecznie złote 
Skazane od powicia na słońca spiekotę
A ja bym chciał już wreszcie spojrzeć raz do góry

I zobaczyć moje góry

I ujrzeć szare niebo, a na nim szare chmury
I z tych chmur, żeby deszczu szare krople błysły
Pod szarym niebem osiąść ze swą szarą troską
Znów się znaleźć w szarym wróbli tłumie

Ja szary człowiek
A świata nie rozumiem

                    Feliks Konarski - " Chcę znowu ujrzeć góry "     


   Tu nad Quilotoa spotkałem ciekawych ludzi. Chcę ich pokazać.
   Tymi słowami zakończyłem mój post "Naucz mnie słuchać". A więc postaram się dzisiaj to zrobić. Pokażę ich tak jak potrafię, a więc przy pomocy zdjęć.
   Nad lagunę Quilotoa wybraliśmy się z Latacungi, niedużego, liczącego pięćdziesiąt kilka tysięcy mieszkańców miasta, które samo w sobie nie stanowi atrakcji. Ścisłe centrum posiada resztki kolonialnej zabudowy, a jedyny właściwie zabytek to katedra. Jest to miejsce z którego okolic pięknie prezentuje się "wizytówka" Ekwadoru, oddalony o ok. 40 km, czynny wulkan Cotopaxi. My z Latacungi wybraliśmy się w towarzystwie dzisiejszej naszej przewodniczki Anny Mari, u której rodziców nocowaliśmy.    

katedra św. Józefa w Latacunga :



nasza przewodniczka Anna Maria :



Cotopaxi widziane przeze mnie :



a to Cotopaxi z internetu






   Będąc nad Quilotoa to przede wszystkim każdy chce zrobić jak najładniejsze zdjęcie tej, jak ja to nazywam "perełki" Ekwadoru. Wspomniałem już, że krater ma ok 3 km średnicy i będąc na jego koronie trudno jest objąć całą lagunę. Trzeba to robić fragmentami. Sprawdziłem też przy okazji sprawność moich płuc. Zejście do lustra wody nie jest trudne, to ok pół godziny schodzenia po ruchomych kamieniach, w wulkanicznym pyle, ale wyjście ... Nie zszedłem do końca, ale przy wyjściu dobrze przewentylowałem moje płuca.


        

   Kiedy podziwialiśmy to nasze cudo zauważyłem nieopodal grupę ludzi palących ogień. Podszedłem do nich. Nasza przewodniczka powiedziała mi potem, że to nie wypada tak bez powodu "nachodzić" nieznajomych. Dobrze, że o tym nie wiedziałem, a w ogóle to przecież ja miałem powód, byłem ciekawski.
  Zawsze na takich wyprawach mam w kieszeni cukierki i teraz też, zacząłem od dwójki dzieci, poczęstowałem cukierkami i dopiero wtedy zapytałem czy mogę zrobić "foto". Była zgoda. Pokazałem na cyfrówce zdjęcie mamie, wtedy ona też zgodziła się na "foto". I  w ten sposób uzyskałem, za cukierki zgodę na zrobienie zdjęć pozostałym. Myślę, że taka okazja nie zawsze się trafia. A jeżeli chodzi o ogień, który palili to nie było to, jak podejrzewałem, "rytualne ognisko" tylko zwykłe palenie śmieci i robienie porządków 







































   Proszę zwrócić uwagę, każda z pań ma szal,
którym zakrywa policzki przed palącym słońcem i wiatrem.
To jest prawie cztery kilometry nad poziomem morza, 
słońce tu operuje inaczej niż na dolinach.
Policzki są wyjątkowo "spieczone". 
Do zdjęcia buzię się odsłania.









   Wśród moich już przyjaciół było kilka mam z maluszkami. Mnie najbardziej podobały się ich kapelusze. Przecież bez kapelusza to tak jakoś głupio. Tata w kapeluszu, mama w kapeluszu, nie mogę być gorszy. 









   Okazuje się, że tutaj podobnie jak w każdym miejscu na świecie handel jest środkiem na wydrenowanie turysty z gotówki jaką ze sobą przywiózł.








Wymyśliłem sobie to moje pisanie i dobrze mi z tym.
Ciekawy jestem co Wy o tym myślicie.
Proszę o komentarze.
pozdrawiam  Zygmunt






2 komentarze:

  1. Nie wiem czy pokarzesz Irence te zdjęcia, same dziewczyny!!!???
    Mam nadzieję na jakieś większe oglądanie i opowiadanie po Twoim powrocie.
    Z kim jeździsz po Ekwadorze? Kto jest Twoim głównym Przewodnikiem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Irena zna mnie z tej strony doskonale.
      Jestem za.
      Zaprosił nas, nie byłem sam, ks. Krzysztof Kudławiec i głównie z nim jeździliśmy, ale również z ks. Darkiem Miąsikiem. Na niektóre trasy mieliśmy jeszcze kogoś znajomego, miejscowego, kogoś kto lepiej zna przede wszystkim ludzi do których jedziemy.

      Usuń